Neo-Tokyo is about to explode. Drugie życie kultowego anime
„Project Akira” nie jest zwiastunem filmu. To raczej próbka możliwości, jakie dają crowdsourcing i crowdfunding, gdy sięgają po nie dostatecznie uzdolnieni i zmotywowani ludzie.
Ukazująca się w latach 1982-1990 powieść graficzna “Akira” z miejsca stała się klasykiem. Anime, które trafiło do kin sześć lat po ukazaniu się pierwszego zeszytu mangi, powtórzyło ten sukces z nawiązką. Dla Japończyków “Akira” to nie kult – to religia. Dla wielu ludzi na Zachodzie zaś, obraz Katsuhiro Otomo był pierwszym kontaktem z dojrzałą animacją made in Japan. Każdy, kto wychowywał się na „Animegaido” i „Kawaii” pamięta mem sprzed epoki memów, czyli stale powtarzaną frazę “zboczone chińskie bajeczki”. Przez długie lata “Akira” stanowiła koronny dowód na to, że manga i anime mają artystyczną wartość. Mimo sztampowej czasem fabuły, słabych dialogów i szybko obojętniejących widzowi postaci, ta brutalna, mroczna, pędząca w obłąkańczym tempie narkotyczna wizja, została obwołana przez wielu dystopią na miarę “Blade Runnera” i “Odysei Kosmicznej”. Film zaczyna się od wybuchu bomby atomowej, a później jest już tylko gorzej. W koszmarze Neo-Tokyo i jego jakby-społeczeństwa wielu rozpoznało sprowadzone do ostatecznych konsekwencji najczarniejsze aspekty czasów nam współczesnych.
Film, którego nie było
Rozmowy o “Akirze” z udziałem żywych aktorów trwają od niemal dwóch dekad. Hollywood przymierzało się do tej produkcji kilkukrotnie. Odkąd prawa do ekranizacji pozyskał Warner Bros, aż cztery raz zarzucano projekt, powołując się na techniczne, kalendarzowe czy budżetowe problemy. Później zapanowało długie milczenie. Przerwała je wieść, że sprawy w swoje ręce bierze Tłum.
Zanim jednak powstał materiał, który możecie zobaczyć poniżej, odbyła się kampania crowdfundingowa. W jej toku zrekrutowano sporą część przyszłej ekipy 40 artystów z 12 krajów. W dniu zero byli bowiem tylko Nguyen-Anh Nguyen, Santiago Menghini i ich wiara w to, że studio CineGround z Montrealu odniesie sukces tam, gdzie poległy największe wytwórnie z Hollywood.
22 lipca 2012 wystartowała ich kampania na IndieGoGo. 2,5-minutowy filmik, mający stanowić rękojmię możliwości kanadyjskich filmowców, nie rzucał na kolana. Garść obrazków znanych z komiksu, kilka ujęć ekipy przy pracy, głos z offu. Na bazie tego co zaprezentowano w filmiku i zrekapitulowano w opisie projektu, ciężko było osądzić, czy drużyna dowodzona przez Nguyena faktycznie jest w stanie to przedsięwzięcie udźwignąć. Bardziej obiecująco prezentowały się nagrody. Wierna replika kurtki noszonej przez Kanedę, czy broni, która posługiwał się Tetsuo, świaczyły o tym, że CineGround dysponuje pewnymknow-how. Wrażenie robił też poster, dokładna kopia okładki anime, dzięki której świat stworzony przez Otomo wreszcie mogliśmy zobaczyć przez obiektyw aparatu. Wszystko to musiało zrobić wrażenie na grafikach, montażystach, dźwiękowcach i aktorach, którzy bezinteresowanie zaoferfowali Kanadyjczykom pomoc. Crowdfunding zaczął płynnie przechodzić w crowdsourcing.
Nie bez znaczenia była również typowa dla crowdfudingowej kontrkultury deklaracja, że kampania odbywa się siłami i środkami społecznymi jako wyraz protestu wobec przebudżetowanych i artystycznie miernych ekranizacji mang i anime tworzonych w Hollywood. Udana akcja finansowania przez Tłum miała dowieść, że wśród widzów jest głód produkcji poważnych i ambitnych, wiernych względem materiału źródłowego.
Zamiar ten skończył się połowicznym sukcesem. Z potrzebnych 7,5 tys. dolarów zebrano niecałe 3,5 tys. Świadomie nie mówię: porażką, bo CineGround jakby przewidując, że łaska Tłumu na pstrym koniu jedzie, zdecydowali się naflexible funding. Jest to forma finansowania społecznościowego w ramach której nieuzyskanie 100% wymaganej kwoty nie skutkuje porażką kampanii. Na marginesie ostatnich sporów o crowdfundingowe vox populi, vox dei warto zauważyć, że bywają crowdfundingowe sukcesy, które obracają się w artystyczne porażki oraz crowdfundingowe niepowodzenia, które później dają nam dzieła wysokich lotów.
Filmik, który jest
Efekt końcowy jakim jest zwiastun, który ukazał się w maju tego roku, zaliczyłbym zdecydowanie do tej drugiej kategorii. Określenie “trailer” niezupełnie oddaje mu sprawiedliwość. Po pierwsze, marny to zwiastun, który zawiera tyle spoilerów. Po drugie, stanowi on raczej kolekcję znanych z anime scen, ujęć, które wypaliły się fanom w pamięci, niż zapowiedź czegokolwiek. Materiał oddaje nastrój i tempo produkcji z 1988 roku. Nie da się zaprzeczyć, że brakuje mu tych szlifów, które wyznaczają jasną granicę między profesjonalną produkcją, a fanowskim dream come true. Kilkudzięsieciu pasjonatów, którzy dołączyli do CineGround, gdy ruszyła akcja na IndieGoGo, nie zrobi takiego filmu, jaki (być może) nakręci Warner Bros. Problem jednak w tym, że korporacyjna wytwórnia zapewne nie zrobi filmu z taką pasją, zaangażowaniem i bezkompromisowością, jaką można zobaczyć w “Project Akira”.