Astroturfing, czyli jak cyfrowo sterować masami i prowadzić wojny hybrydowe
Ostatnie wydarzenia polityczne ponownie pokazały siłę mobilizacji w mediach społecznościowych. Szereg komentatorów zauważył jednak, że aktywnym graczem w polskiej sieci jest nieznana siła, której sztuczne kreowanie ruchu określono mianem astroturfingu. Jak głęboko sięga cyfrowa królicza nora?
Autorem tekstu jest Jan J. Zygmuntowski
Do wieczora 22 lipca 2017 roku termin astroturfing był dla Polaków równie kosmiczny, co jego brzmienie. Znane już były określenia takie jak trolling, inżynieria społeczna, socjotechnika – wszystkie oddające w pewnym sensie to samo zjawisko sterowanego z ukrycia ruchu, niegdyś w kontekście manipulacji opinią publiczną przy użyciu tradycyjnych mediów, dziś częściej w ramach aktywności użytkowników w mediach społecznościowych. Autorstwo pojęcia przypisuje się demokratycznemu senatorowi z USA, który w 1985 roku porównał “oddolnie” wysyłane pocztówki i listy poparcia w obronie koncernów ubezpieczeniowych do znanej marki sztucznej trawy “AstroTurf”. Ale czasy, gdy szczytem osiągnięć socjotechniki były masowe przesyłki pocztowe, bezpowrotnie minęły.
Spin doktorzy w erze Tłumu 2.0
Spacer kobiet palących papierosy podczas parady w Niedzielę Wielkonocną to podręcznikowy przykład pionierskiej aktywności w dziedzinie inżynierii społecznej. Chociaż dziś ten obraz ocenilibyśmy jako zdecydowanie normalny, w 1929 roku wciąż szokował jako akt śmiałości przesuwania granic przez sufrażystki i szeroki ruch na rzecz emancypacji kobiet. Wydarzenie jednak nie miało spontanicznego charakteru – jego autorem był Edward Bernays, a zleceniodawcą American Tobacco Company. Bernays, uważany dziś za twórcę branży public relations, wykorzystał cenne uwagi psychonalityka A. A. Brilla o papierosach jako “pochodniach wolności” kobiet i zatrudniając znane działaczki społeczne zorganizował marsz oraz kampanię społeczną. W ten sposób cynicznie połączył interes korporacji tytoniowej z dobrymi intencjami ruchów społecznych.
Pojawienie się sieci społecznościowych wywróciło ten standardowy model do góry nogami. Co prawda trendsetterzy i tytuły medialne dalej tu są, ale możliwość generowania fałszywego ruchu, lansowania hasztagów i trendów dyskusyjnych, obsługi tysięcy komentujących kont i czarowania niezliczonych stron poparcia czy wydarzeń otworzyła nowe możliwości skalowania działań. Szczególnie niebezpieczna okazuje się jedna z kluczowych zalet sieci – jej anonimowość, pozwalająca na przybieranie fałszywych tożsamości. Konieczność opłacania statystów do uczestniczenia w marszach czy stawiania fałszywych stron WWW instytucji naukowych, jak robiło to m.in. Monsanto rękami firm PR, odeszła na drugi plan.
Czy jest bowiem coś lepszego niż autentyczne tłumy protestujących – ale skrzyknięte przez fałszywy ruch w sieci?
Jedną z pierwszych namierzonych inicjatyw cyfrowego astroturfingu zaprezentował American Petroleum Institute, gdy w sierpniu 2011 roku prawdopodobnie użył około 15 próbnych kont-botów do rozpoczęcia operacji kreowania poparcia dla Keystone XL, projektu rurociągu łączącego Amerykę z ropą z piasków bitumicznych w Kanadzie. Inwestycja wzbudzała powszechny opór ze strony okolicznych mieszkańców i osób zaangażowanych w ochronę środowiska, ale wydawało się, że znaleźli się także jej zwolennicy. Dostrzeżono jednak, że konta utworzono i zapełniono uwiarygadniającymi zdjęciami w tym samym czasie, zaś rzekomo chaotyczne posty były wzajemnie retweetowane w ramach grupy w równie skoordynowany sposób i dotyczyły wyłącznie jednego tematu.
Ruch w sieci jest tak “gęsty”, że rozpoznanie mistyfikacji osiąga nowy poziom trudności w stosunku do starszych cywilizacyjnie i technologicznie form komunikacji. Oznaczanie rozpoznawalnych polityków i postaci świata opinii, podpinanie się pod hasztagi i wrzucanie własnego przekazu, a nawet wkraczanie w cyfrową bańkę innych osób w oparciu o rzekomą znajomość ze świata rzeczywistego to banalne strategie. Nawet autor tego tekstu zetknął się z nimi osobiście.
Historia astroturfingu w wersji cyfrowej – inaczej cyberturfingu – toczy się jednak dalej podobnie do życiowych losów Edwarda Bernaysa. Mistrz PRu zaczynał lansując bekon w menu śniadaniowym, natomiast szybko przeszedł do obsługi kandydatów prezydenckich i wreszcie oczerniania rządów państw nieprzychylnych administracji USA. Dla Guatemali skończyło się to w 1954 roku przewrotem wojskowym sterowanym przez CIA przy wsparciu przychylnie uformowanej opinii publicznej.
Cyfrowa propaganda, wojny botów
Cyberturfing od kilku lat jest obiektem zainteresowania różnych rządów, wojskowych i służb specjalnych, szczególnie najsilniejszych światowych mocarstw. Nowe narzędzia tworzą możliwość jeszcze bardziej nieuchwytną niż same fake news i wojna informacyjna – pozwalają zmieniać społeczne nastawienie do problemów krajowych i geopolitycznych. Dzięki nim możliwe jest tworzenie i rozniecanie “ognisk zapalnych”, tematów dzielących populację, niszczących więzi społeczne, zaufanie, ostatecznie nawet destabilizujących kraje.
W swoim filmie z 2010 roku Taki Oldham ukazał pierwszy zarys strategii cyberturfingu służący do politycznego manipulowania opinią publiczną. Udało mu się wejść w szeregi libertariańskiego centrum American Majority i nagrać jak trenowano zespoły do masowego wystawiania recenzji książkom i propagowania przygotowanych argumentów w różnych serwisach. Głównym donatorem organizacji był Eric O’Keef, polityk i lider organizacji lobbystycznych.
Koncepcja sięga już głębiej. W 2011 roku HB Gary, firma zajmująca się cyberbezpieczeństwem, została w odwecie za próby infiltracji środowiska Anonymous zhakowana. Wśród danych i wymian e-maili znaleziono dokumenty wskazujące na współpracę spółki z US Air Force w zakresie dostarczenia oprogramowania pozwalającego na automatyczną obsługę 10 kont z wygenerowaną “legendą” pełną zdjęć i postów. Narzędzie miało także generować zmienne IP, aby ukryć lokalizację operacji, a nawet przypisywać stałe dla większej wiarygodności. Przypadek został opisany przez różne media, jednak z racji na wagę sprawy dalsze śledztwo może być niemal niemożliwe na lata. Nie jest trudno jednak zauważyć, że mniej więcej w tym samym okresie z sieci społecznościowych na ulice wytoczyła się rewolucyjna fala Arabskiej Wiosny.
Takie praktyki z całą pewnością nie ograniczają się do świata Zachodu. Dobrze opisany jest przypadek działań rządu chińskiego, który zatrudnia nawet do 2 milionów osób w celu dezinformacji, rozpraszania komunikacji aktywistów i generowania prorządowego contentu. Jak wynika z badań, ta “partia 50 centów” (50 Cent Party) składa się w większości z oddelegowanych do tego zadania pracowników biurokracji państwowej.
Dochodzimy także do przypadku, o tyle wywołującego silne emocje, że dotyczy także sytuacji Polski. Rosja od lat jest znana z niezwykłego połączenia polityki zagranicznej i cyfrowej wojny informacyjnej. W 2014 roku analitycy portalu War on the Rocks odkryli, że krytyka syryjskiego prezydenta Asada spotyka się w mediach społecznościowych z falą odpowiedzi ze strony… kont atrakcyjnych kobiet zainteresowanych polityką. Podążając za siecią powiązań, trafili na nieznany, ale oceniany na bardzo dużej wielkości amalgamat prokremlowskich botnetów, przejętych kont i amplifierów agregujących “przekaz dnia”.
Grupa watchdogów z PropOrNot w specjalnym raporcie ocenia, że w trakcie kampanii prezydenckiej w 2016 roku kombinacja rosyjskiego pochodzenia fake news oraz cyberturfingu w istocie z powodzeniem docierała do blisko 15 milionów Amerykanów. W ten sposób sztucznie budowano gorące tematy, takie jak oszustwa wyborcze, czy też najbardziej udany – i całkowicie wykreowany – przekaz o chorobie Hillary Clinton. Przeprowadzono także udane ataki na giełdowe spółki, m.in. Walt Disney Co, wzbudzając panikę w związku z fikcyjnym atakiem terrorystycznym w parku rozrywki.
Warto jednak podkreślić, że celem rosyjskich służb nie było raczej wsparcie Trumpa, ale wzbudzenie atmosfery niepokoju i uderzenie w poparcie dla mandatu zwycięzcy lub zwyciężczyni. Główne wektory cyberturfingu Rosji wobec innych krajów można scharakteryzować tak:
- podminowywanie zaufania obywateli do instytucji demokratycznych,
- tworzenie i podsycanie problemów dzielących społeczeństwo,
- budowanie niechęci do wybieranych przedstawicieli i aparatu państwowego,
- popularyzacja prorosyjskiej optyki na bieżące problemy (np. wojny na Ukrainie),
- rozsiewanie dezinformacji i zacieranie różnic między prawdą i fikcją.
22 lipca 2017
Wróćmy jednak do wyjątkowego sobotniego wieczora w historii Polski ery cyfrowej. W przestrzeni Twittera pojawił się nowy trend, forsujący hasztagi #StopAstroTurfing oraz #StopNGOSoros, oceniający masowe protesty przeciw zmianom w sądownictwie jako skoordynowaną kampanią marketingu politycznego. Użycie nowego hasła – astroturfing – miało zapewne wywołać zaciekawienie odbiorcy i nadać szerzej nieznanemu pojęciu nowe, zgodne z intencjami autora znaczenie. Co najbardziej absurdalne, wszystko wskazuje na to, że to właśnie te tweety były same w sobie astroturfingiem (cyberturfingiem)!
Digital Forensic Research Lab, grupa monitoringu cyberprzestrzeni należąca do waszyngtońskiego think-tanku Atlantic Council, przeprowadziła maszynowy skan dwóch tagów i opublikowała rezultaty w viralowo rozchodzącym się już artykule. Popularność haseł eksplodowała dokładnie o godzinie 21:00, gdy 2,5 tysiąca kont publikowało wpisy z prędkością nawet do 200 twittów na minutę. Po godzinie aktywność spadła do 100 na minutę i stopniowo wygasała. Taki cykl życia hasztaga jest sztuczny, co łatwo zauważyć porównując go z organicznie rosnącym i rozchodzącym się po sieci.
Poniżej porównanie przygotowane przez portal Neuropa:
Jako zespół WeTheCrowd podkreślamy, że sama analiza częstotliwości wpisów nie jest wystarczającym dowodem na sztuczność ruchu, ponieważ w polskiej sieci równie intensywny i krótki jest czas trwania np. hasztaga programu #WTyleWizji. Dokładne rozbicie grupy publikujących wpisy w pełni jednak dowodzi, że akcja nie była spontanicznym zrywem obywatelskości. DFR Lab zauważył, że 10 najbardziej aktywnych użytkowników przez dwie godziny wysyłało tweeta średnio co 4 sekundy. Górne 50 kont wykreowało ⅓ całego ruchu. Przytłaczająca większość postów ma identyczną treść, dołączone zdjęcia i tagi. Bliska inspekcja kont wykazała, że większość powstała na przełomie 2016 i 2017 roku, a ich legendy są raczej marnymi fasadami, łatwymi do przejrzenia.
Co prawda #StopAstroTurfing i #StopNGOSoros nie chwyciły, ale inny tag generowany w tym samym czasie – #MuremZaPJK – na przestrzeni kolejnych dni powracał już organicznie z częstotliwością do 100 twettów na godzinę. Z analizy Neuropy wynika, że powiązane z protestami hasztagi, takie jak #WolneSądy, #ŁańcuchŚwiatła czy #3xVeto, cechowały się organicznym wzrostem, zaś pośród prorządowych można znaleźć zarówno naturalne, jak #3xTak, jak i przejęte przez boty czy zupełnie sztucznie wykreowane.
To jednak nie jedyna budząca podejrzenia aktywność w stylu cyberturfingu. Tego samego 22 lipca 2017 roku o 11:47 miało bowiem miejsce równie intrygujące zjawisko.
Pod porannym postem na fanpage’u TVN24 nagle pojawiło się kilkadziesiąt identycznych komentarzy o treści “Precz z kaczorem – dyktatorem!”. Jak zauważył serwis “Polityka w sieci”, konta są autentyczne i aktywne. Nasza analiza wskazuje, że wszystkie należą do osób mieszkających w Brazylii. Co prawda sprzedaż lajków czy komentarzy od botów we wszystkich typach mediów społecznościowych jest w dość standardowej ofercie firm marketingu cyfrowego, to wykorzystanie kont nieświadomych użytkowników wskazuje raczej na aktywację dokonaną przez hakerów. Czy jest możliwe, że prawdziwe konta wielu naszych polskich znajomych również są takimi uśpionymi botami?
Kierownik Projektu INFO OPS,
Fundacja Bezpieczna Cyberprzestrzeń
W krajowym internecie występują aktywne i nieaktywne zespoły wirtualnych użytkowników, boty oraz zindywidualizowane konta społecznościowe pełniące role liderów opinii. Umiejscowienia obiektów w sieciach społecznościowych, ich zdolność do prowadzenia działań w precyzyjnie wybranych obszarach informacyjnych, daje jednoznaczną odpowiedź że takie zagrożenie istnieje.
Kliknij i rozwiń
Hipotezy i porady
Szczęśliwie w dobie big data teorie spiskowe można weryfikować. W Internecie nic nie ginie – powiedzenie, które zazwyczaj odnosiło się do naszych kompromitujących zdjęć i godnych pożałowania wpisów z całonocnych imprez równie dobrze możemy obrócić na naszą korzyść. Zagregowane liczby dotyczące ilości kont, częstotliwości umieszczania wpisów, ich zasięgu czy głównych medialnych wzmacniaczy przekazu są dostępne dla każdego, kto wie jak posługiwać się właściwymi narzędziami.
Większość narzędzi do analityki danych z mediów społecznościowych to zaawansowane oprogramowanie analityczne tworzone jako rozwiązanie do optymalizacji strategii marketingowych dla firm. Co za tym idzie, takie programy są płatne, więc jeśli chcemy z nich korzystać do monitoringu obywatelskiego, najlepiej uzyskać dostęp dla szerszej grupy, np. w ramach działalności i budżetu organizacji pozarządowej. Ale są też minimalistyczne aplikacje czy darmowe dema, takie jak wyszukiwarka udostępniana przez platformę Talkwalker.
Prawdziwość danych niestety nie tłumaczy, kto stał za kampanią. Czy oba wydarzenia z 22 lipca są ze sobą powiązane? Czy leniwy menedżer marketingu z TVN24 w istocie zamówił tanie komentarze, a może był to atak ośmieszający stację? Skoro tak, to czy wymierzone w protestujących hasztagi nie były nawet bardziej nachalne i odstraszające – a może nie ma to znaczenia, bo miały uruchomić i schować się w większym, już organicznym ruchu? Jaka jest szansa, że był to false flag po to, by rozsierdzić protestujących? Czy można tłumaczyć media takie jak wPolityce czy Niezależna, które dalej ciągną temat nakręcany przez boty?
Centrum Analiz Propagandy i Dezinformacji jednoznacznie wskazuje na Rosję jako źródło działań mających na celu przede wszystkim destabilizację życia społecznego i wpłynięcie na proces podejmowania decyzji, co jest wpisane w szersze cele wojny informacyjnej z naszym regionem. Szczególnie podjęcie wątku George’a Sorosa może wskazywać na podobieństwo do operacji prowadzonych wcześniej przez rosyjskie boty na Węgrzech i w USA. Wstrzymam się się jednak od jednoznacznej oceny z racji na poważne braki informacyjne.
Kierownik Projektu INFO OPS,
Fundacja Bezpieczna Cyberprzestrzeń
Wspominany atak informacyjny nosi cechy nieprofesjonalnego, łatwo identyfikowalnego działania które nie musi być działaniem właściwym przeciwnika informacyjnego. Obecnie prowadzone prace analityczne są skierowane na identyfikację działań skrytych, dla których wspomniana kampania mogła być wyłącznie elementem maskowania operacji właściwej. Określenie powodzenia lub fiaska kampanii jest możliwe po dokładnym określeniu celu jaki obrał ośrodek inicjujący.
Kliknij i rozwiń
Dlatego główny przekaz tego artykułu ma być ostrzeżeniem i wskazówką co do przyszłości. Polskie społeczeństwo jest już niezwykle spolaryzowane i dalszy postęp tego procesu grozi załamaniem porządku społecznego. Na świecie coraz liczniejsze są głosy, że czas podjąć działania, w tym regulacyjne, by zatrzymać cyberturfing. Stąd chcemy zwrócić uwagę opinii publicznej i decydentów na kroki, jakie mogą zapobiegać kolejnym takim sytuacjom:
- Wszystkie osoby aktywne w sieci powinny korzystać z narzędzi monitoringu oraz każdorazowo weryfikować podejrzane konta przez np. sprawdzenie daty utworzenia, wyszukanie zdjęć danej osoby w Google Images oraz szybkie prześledzenie historii publikowania,
- Sugerujemy, by portale informacyjne i medialne oraz organizacje pozarządowe tworzyły własne narzędzia alertowe, prywatne lub publiczne, które mogą wyłapywać i wysyłać powiadomienia na bieżąco o podejrzanej aktywności w sieci,
- Współpraca międzyresortowa ds. cyberbezpieczeństwa musi aktywnie wejść w obszar mediów społecznościowych i zwalczać cyberturferów przy użyciu krajowych narzędzi technicznych i prawnych, a także we współpracy z administracjami krytycznej infrastruktury cyfrowo-społecznej (jak elegancko można nazwać Facebooka).
Dalszy rozwój sieci i jej powszechne używanie przez młodsze pokolenia z pewnością tylko nasili aktywność cyberturfingu. Co gorsza, machine learning i najnowsze inicjatywy z zakresu sztucznej inteligencji sugerują, że już wkrótce roje botów mogą stawać się nieodróżnialne od prawdziwych użytkowników. Będą uczestniczyć z nami w lokalnych eventach, bawić codziennymi perypetiami we wpisach i sączyć zaprogramowany przekaz we wciągających prywatnych rozmowach. Ile zostało nam czasu, zanim zatęsknimy za opłaconymi spacerowiczkami Bernaysa?
Autorem tekstu jest Jan J. Zygmuntowski